MENU

Do dziś zbieram szczękę z podłogi, cóż to był za dzień. Ona – jak milion dolarów, a nawet dwa miliony. Miała tradycyjny welon, tańczący na wietrze i mniej tradycyjne, odjazdowe, ślubne kowbojki. On – genialnie wyluzowany, szczęśliwy facet. Śmiejąc się radośnie powiedzieli sobie tak, a rodzina płakała ze wzruszenia. Był dym, do tego kolorowy i połowa wesela ochoczo łaziła po polach. Był też tort złożony z setki mniejszych i pierwszy taniec w innej sukience. No i bawili się do białego rana pod gołym niebem, ich goście tańczyli makarenę a toastom nie było końca.

a

CLOSE